Powstanie wielkopolskie 1848, zwane także powstaniem poznańskim, miało miejsce, kiedy na arenie europejskiej trwała „Wiosna Ludów”. Polacy mieli nadzieję na odzyskanie niepodległości. Szansę swoją upatrywali w sojuszu z Prusami, którzy szykowali się do wojny z Rosją. Stąd też za zgodą Niemców tworzono oddziały składające się z Polaków, które miały zostać wykorzystane w planowanej wojnie z Rosją. Ostatecznie do wojny nie doszło, a żołnierze polscy poczuli się oszukani. Kiedy Niemcy dostrzegli, że oddziały polskie nie mają zamiaru się rozbrajać postanowili je spacyfikować. Do jednej z takich potyczek doszło w Odolanowie 22 kwietnia 1848 r, w wielką sobotę.
W bitwie tej, jak podaje Kazimierz Rakowski w książce „Powstanie Poznańskie 1848” wyd. w 1900 r. przez Towarzystwo Wydawnicze Lwów, zginęło około 10 ludzi, a rannych było około 20 powstańców. Jak ustalono na podstawie dokumentów sporządzonych przez Wojciecha Lipskiego, organizatora powstania na teren powiatu odolanowskiego, wśród poległych pięć osób pochodziło z parafii sulmierzyckiej, byli to:
- Walenty Szymański s. Mikołaja ur. 13.12.1828 (nagrobek matki Marcjanny z d. Urbanik znajduje się na starym cmentarzu w Sulmierzycach), patrz STARY CMENTARZ/GROBY
- Konstanty Orzechowski z Sulmierzyc,
- Wawrzyniec Jasik z Uciechowa,
- Stanisław Paryas z Uciechowa (matka mieszkała w Sulmierzycach),
- Michał Rybczyński z Chwaliszewa.
Poniżej fragment pamiętnika uczestnika tamtych wydarzeń, nauczyciela Łukomskiego z Sulmierzyc. Cyt za K. Rakowskim „Powstanie Poznańskie 1848”
,,W Sulmierzycach, w powiecie odolanowskim, tuż przy granicy Śląskiej, w święto Zwiastowania N.P.M., d. 25 marca 48 r Po nieszporach, ulicą od Ostrowa zajechały dwie bryczki na rynek przed ratusz. W bryczkach siedziało kilku panów, ozdobionych kokardami o narodowych polskich kolorach. Panami tymi byli: dziedzic Lewkowa p. Wojciech Lipski, major wojsk Napoleońskich p. Murzynowski, kapitan Franciszek Parczewski i kapitan Wyganowski. Wyprosiwszy u burmistrza miejski bęben i dobosza, kazali zwołać mieszkańców miasta. Po chwili rozległ się ochrypły głos bębna, zwołując wszystkich na rynek. Od paru dni obiegającemi najrozmaitszemi wieściami rozciekawiona publiczność zdążała ze wszystkich stron gromadnie, aby się o nowych wieściach dowiedzieć.
P. Lipski oznajmił, co się ostatnimi dniami stało w Berlinie, o uwolnieniu naszych więźniów stanu, o braterstwie ludu berlińskiego i Niemców z Polakami, o zawiązaniu się komitetu narodowego w Poznaniu i o odezwach tego komitetu. Prócz tego oznajmił, że za zezwoleniem rządu ma się zbierać i ćwiczyć wojsko polskie, by razem z Niemcami wywalczyć niepodległość dla kraju. Następnie przedstawił dowódców Wojskowych p. majora Murzynowskiego i dwóch kapitanów Parczewskiego i Wyganowskiego i wezwał ochotników, którzy gotowi siły i życie poświęcić w walce za Ojczyznę, by wystąpili na front i dali się zapisać do szeregów wojska polskiego.
Po niedługim namyśle stanęło do szeregu trzech nauczycieli miejscowych: Łukomski, Matczyński i Pędziński, a za tych przykładem jeszcze około 50-ciu młodych i starszych mieszkańców miasta i bliższej okolicy i zapisani do utworzyć się mającego oddziału ochotników. Nazajutrz i dni następne zwożono broń, to jest kosy, już oprawione i nieoprawne i z lasów drzewce do kos, brzozowe, osikowe i dębowe we wszystkich kuźniach od wczesnego rana do późnej nocy brzmiały kowadła od prostowanych i oprawianych na drzewce kos. Ochotników codziennie z różnych stron, a najwięcej spoza Prosny przybywało, tak że do końca marca już oddział ten miał około 300 ochotników, ćwiczących się w obrotach wojskowych i robieniem bronią, na przyległych łąkach pomiędzy miastem a przedmieściem Błoniem. Prawie codziennie czytano artykuły wojenne, jako żołnierz w służbie i po za służbą zachować się powinien, dlatego też ochotnicy w szeregu jak i w mieście i na kwaterze wzorowo się zachowywali, nie dając powodu do skargi. Pomimo różni mieszkańcy Żydzi i Niemcy, którzy na sam widok kosy ze strachu ochłonąć nie mogli, słali do Krotoszyna rozpaczliwe wieści. Dlatego w pierwszych dniach kwietnia, podczas musztry przed południem dano nam znać, że wojsko pruskie nadciąga od Krotoszyna przez Błonie. Zebrani w szeregu dwóch kompanii pomaszerowaliśmy do miasta i ustawiliśmy się na kompanie piechoty i szwadron jazdy pruskich pod dowództwem pułkownika Bonina i zajęły wschodnią i południową stronę rynku, a konnica jakoby w rezerwie, ustawiła się w tylnej ulicy przy stodołach od strony wsi Chwaliszewa. Nasi dowódcy, salutując po wojskowemu, podbiegli do pułkownika Bonina jakby z raportem. Na to pułkownik Bonin nadjechał przed front naszych szeregów i odezwał się po niemiecku w następujących słowach [tłumaczenie]: ,Cieszy mnie, że na to wezwanie Ojczyzny w tak krótkim czasie tak licznie się zgromadziliście, ćwiczcie się tylko pilnie na dzielnych żołnierzy, a wspólnie pójdziemy przeciw wschodniemu nieprzyjacielowi.” Po tym przemówieniu zwrócił pułkownik Bonin przed front swego wojska i zakomenderował zestawienie karabinów w kozły, a jeździe kazał zsiąść z koni. Nasi zaś dowódcy zakomenderowali rozstąpienie się szeregów o 5 kroków i położenie kos i strzelb na ziemię. Na ten widok, jakby na komendę, otworzyły się drzwi domów Sulmierzyc i wszystko dążyło z butelkami wódki i piwa, koszami skib chleba i bułek z masłem lub smalcem, z kiszkami, kiełbasami lub gotowaniem, albo pieczonem mięsem do żołnierzy pruskich, by serdecznie uraczyć przybyłych gości. Nasi komendanci zaś zaprosili oficerów pruskich do hotelu Kaszyńskiego na przekąskę. Oba wojska pomieszały się do powitania lub pogawędy jakby zjednoczeni towarzysze i spokojnie i zgodnie ze sobą przestawały przez dłuższy czas, dopóki komendanci nie wyszli z hotelu i nie powołali swych wojsk do szeregu. Ustawiwszy się w swych przedtem zajętych liniach, rozpoczęło wojsko pruskie odwrót tą samą drogą. żegnając się z nami okrzykami: ,,hura!”. Na co my także gromko odpowiadaliśmy ,,hura!” dopóki ich z oczu nie straciliśmy, to jest dopóki z rynku nie zeszli w ulice ku Błoniu, by powrócić do Krotoszyna. Te odwiedziny wojska pruskiego przemówienie i zachęta pułkownika Bonina podniosły nas jeszcze więcej na duchu i zagrzały do uległego i gorliwego spełniania komendy naszych przełożonych. Już 6 kwietnia wymaszerował oddział nasz przez Raszków i Pleszew do Marszewa i tu, pomnażany codziennie przez nowo przybywających ochotników, ćwiczył się po całych dniach w obrotach wojskowych. W czasie tym dochodziły nas głuche wieści o toczących się układach pomiędzy naszym komitetem narodowym i pruskim jenerałem Willisenem, aż ułożono i postanowiono, aby z wojaka polskiego zatrzymać tylko kadry, to jest małe oddziały w pewno oznaczonych miejscowościach, a resztę ochotników rozpuścić do domów, uzasadniając to tem, że teraz jeszcze wojny z moskalami rozpoczynać nie można, bo ani pruskie ani polskie wojsko nie dość do wojny jest przygotowane. To postanowienie nie łatwem było przeprowadzić, bo wiarusy, którzy się poświęcili walczyć za ojczyznę, nie chcieli opuścić szeregów, posądzając panów w komitecie o zdradę sprawy narodowej. Potrzeba było długich przedkładów, aby przynajmniej tych ochotników, którzy mieli już żony, lub którzy potrzebni byli do prowadzenia gospodarstwa lub innego ustalonego zawodu, do chwilowego opuszczenia szeregów jakby za urlopem, z przyrzeczeniem, że ich się niezadługo znów powoła, jak tylko będziemy mieli wyruszyć po za kordon graniczny.”